Niby wszystko jasne – a kiedy przychodzi co do czego, okazuje się, że nikt nic nie wie, a w ogóle to zapytajcie kogoś innego. No to sprawdźmy, jak to tak naprawdę jest z tą miłością.
Słyszy się czasem – głównie pewnie w serialach – że ktoś nie zaprosi na randkę drugiej osoby, bo ta
jest nie z jego ligi. Od kiedy
ludzkość dzieli się na ligi? Okazuje się, że od bardzo dawna – i choć na potrzeby serialowe koncept został maksymalnie spłycony, tak rzeczywiście znajduje pokrycie w faktach.
Chodzi o „
hipotezę dopasowania”, która sugeruje, że większe szanse na wejście w związek istnieją pomiędzy dwiema osobami na zbliżonym poziomie atrakcyjności (innymi słowy – między osobami
z tej samej ligi). Nie zawsze musi chodzić konkretnie o fizyczność. Brak atrakcyjności u jednego z partnerów nie wyklucza udanego związku. Zwykle jednak potrzebna jest do tego jakaś inna społecznie pożądana cecha.
Czy dwie niemal identyczne osoby mają szanse stworzyć udany związek? Czy dwie skrajnie różne osoby mają szanse na dobrą relację? Z całą pewnością – ani hipoteza dopasowania ani inne formuły nie są zerojedynkowe. Pokazują jednak różnice w prawdopodobieństwie. Okazuje się więc, że najlepiej związkowi wróży „
częściowe dopasowanie”.
Sytuacja ma miejsce, gdy dwoje ludzi różni się, ale nie za bardzo. Przeciwieństwa się przyciągają – nauka potwierdza słuszność tego powiedzenia, ale też nieco je ogranicza. Bo
ani skrajne podobieństwo ani skrajne „niepodobieństwo” nie służą relacji. Jeśli więc ktoś wydaje się
wprost stworzony dla drugiej osoby, może to tylko złośliwość losu?
Nieszczęśliwe zakochania objawiają się
złamanym sercem. Najczęściej traktujemy określenie to jako opis psychicznego cierpienia, bólu w duszy. Tymczasem rzecz może mieć prawdziwie fizyczne odzwierciedlenie… choć może niekoniecznie aż tak dosłowne, bo serce nie pęka na pół. Ale wskutek dramatycznych przeżyć – np. rozstań, rozwodów, śmierci ukochanych osób – może wystąpić
syndrom złamanego serca.
Objawia się on wydzielaniem pewnych substancji, które znacząco osłabiają serce i prowadząc do jego
bólu, spłycenia oddechu… Najczęściej syndrom ten mylony jest z atakiem serca.
Chciałoby się czasem, aby po latach związku wszystko wyglądało tak samo jak na początku – może jednak tylko z pozoru? To właśnie czas pozwala budować uczucie, umożliwia poznawanie siebie nawzajem, przenosi relację na wyższy poziom (lub zwiastuje jej koniec, ale to temat na inną opowieść). Wszystko to jednak rozważania wyłącznie teoretyczne – bo w praktyce ta pierwsza, tzw.
miłość romantyczna w długoterminowych związkach trwa „zaledwie” około roku.
To czas na motyle w brzuchu, spocone ręce, drżenie nóg… i inne tego rodzaju objawy. Mniej więcej po upływie tego okresu miłość się oczywiście nie kończy. Po prostu się zmienia – pojawia się
etap zaangażowania, który wygląda inaczej. Ale wcale nie gorzej.
Pierwszy etap zakochania może być piękny… ale i traumatyczny, obfitując w zachowania, na jakie człowiek przy
zdrowych zmysłach nigdy by się świadomie nie zdecydował. Skąd więc ów „małpi rozum”? Wiąże się on z
obniżonym podczas rodzącego się uczucia poziomem serotoniny, która wiąże się odczuwaniem szczęścia czy zadowolenia, oraz podwyższonym poziomem kortyzolu – hormonu stresu.
Dokładnie tak samo rzecz wygląda w przypadku osób cierpiących na
zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Jeśli ktoś ma wrażenie czasem, że miłość nie różni się od choroby psychicznej, to… cóż, może nie sto procent, ale jakaś część racji w tym jest.
Twarz czy ciało – a może charakter? Która z tych rzeczy ma największe znaczenie? Choć idealna byłaby zapewne doskonałość we wszystkich tych aspektach, to jednak badacze zdołali sprawdzić, co liczy się najbardziej. Jeśli więc chodzi o flirt i krótką znajomość, potencjalni partnerzy
dobierają się przede wszystkim na podstawie atrakcyjności ciała.
Jeżeli natomiast celem jest dłuższa relacja, ewentualne niedostatki ciała schodzą na dalszy plan, bo
większe znaczenie zyskuje wygląd twarzy. Są też i tacy, którzy twierdzą, że
do wyglądu można się przyzwyczaić, do charakteru nigdy. I nauka nauką, ale w tym wypadku może należałoby jednak zaufać mądrości ludowej?
75 lat potrwało badanie znane jako
Harvard Grant Study. I choć do pewnych jego aspektów można mieć zastrzeżenia, to jednak niekoniecznie do samych wniosków. Niemal 270 osób biorących udział w eksperymencie obserwowanych było przez praktycznie całe ich życie – by przekonać się,
co tak naprawdę jest kluczem do dobrego, szczęśliwego życia. Satysfakcja zawodowa, praca, pieniądze, a może coś zupełnie innego?
No i okazało się to, czego wszyscy prawdopodobnie się domyślamy – choć czasem próbujemy temu zaprzeczyć. Otóż miłość. To właśnie
miłość okazała się czynnikiem w największym stopniu odpowiedzialnym za szczęście i spełnienie. Skoro poezja, popkultura i nauka mówią jednym głosem, to jak im nie wierzyć?
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą