Obejrzałam ostatnio film pt. "I uderzył grom".
Generalnie film niezbyt wysokiej klasy, ale pewna rzecz dała mi do myślenia.
Otóż - jest tam poruszona kwestia cofania się w czasie; mianowicie stworzono maszynę umożliwiającą wycieczkę w pewien moment w prehistorii, aby zabić dinozaura tuż przed wybuchem wulkanu, w którym i tak by zginął (czyli około 65 mln lat temu). Bogacze płacą, firma zabiera w przeszłość.
Warunkiem jest nienaruszenie niczego, nie wolno schodzić ze specjalnej ścieżki, nie wolno nic zabrać ani zostawić.
Co, oczywiście, wg teorii podróży w czasie ma sens.
Jednak, podczas jednej z "wypraw", klient niechcący depcze motyla. To pociąga za sobą szereg konsekwencji (taki "efekt motyla" w odniesieniu do innej rzeczy ).
Wszystko jasne, tak być mogło, lecz zastanowiła mnie jedna rzecz - zmiany zaczęły następować DOPIERO, gdy wrócili z tej przeszłości. Nowe rośliny, zwierzęta, ogólnie kataklizm.
Czy tylko mi się wydaje, że (gdyby oczywiście były możliwe takie podróże) zmiany nastąpiłyby już ZARAZ PO incydencie (te 65 mln lat temu); a w momencie, gdy ekipa powróciłaby stamtąd, JUŻ zastałaby inny, całkiem zmieniony świat?
Zmiany następowały by liniowo, powoli; a nie, jak to przedstawiono - w każdym punkcie odcinka na skali czasu jednocześnie (=zmiana 65 mln lat temu = zmiana np. 30 mln lat temu, 30 tys, 2 tys, 100 lat temu itd w jednej chwili).
Wiem, że zapewne niewielu z Was widziało ten film, ale mam nadzieję, że nakreśliłam problem w miarę zrozumiale.
Zagadnienie fascynuje mnie od dawna; ciekawa jestem, jakie macie zdania na ten temat
Generalnie film niezbyt wysokiej klasy, ale pewna rzecz dała mi do myślenia.
Otóż - jest tam poruszona kwestia cofania się w czasie; mianowicie stworzono maszynę umożliwiającą wycieczkę w pewien moment w prehistorii, aby zabić dinozaura tuż przed wybuchem wulkanu, w którym i tak by zginął (czyli około 65 mln lat temu). Bogacze płacą, firma zabiera w przeszłość.
Warunkiem jest nienaruszenie niczego, nie wolno schodzić ze specjalnej ścieżki, nie wolno nic zabrać ani zostawić.
Co, oczywiście, wg teorii podróży w czasie ma sens.
Jednak, podczas jednej z "wypraw", klient niechcący depcze motyla. To pociąga za sobą szereg konsekwencji (taki "efekt motyla" w odniesieniu do innej rzeczy ).
Wszystko jasne, tak być mogło, lecz zastanowiła mnie jedna rzecz - zmiany zaczęły następować DOPIERO, gdy wrócili z tej przeszłości. Nowe rośliny, zwierzęta, ogólnie kataklizm.
Czy tylko mi się wydaje, że (gdyby oczywiście były możliwe takie podróże) zmiany nastąpiłyby już ZARAZ PO incydencie (te 65 mln lat temu); a w momencie, gdy ekipa powróciłaby stamtąd, JUŻ zastałaby inny, całkiem zmieniony świat?
Zmiany następowały by liniowo, powoli; a nie, jak to przedstawiono - w każdym punkcie odcinka na skali czasu jednocześnie (=zmiana 65 mln lat temu = zmiana np. 30 mln lat temu, 30 tys, 2 tys, 100 lat temu itd w jednej chwili).
Wiem, że zapewne niewielu z Was widziało ten film, ale mam nadzieję, że nakreśliłam problem w miarę zrozumiale.
Zagadnienie fascynuje mnie od dawna; ciekawa jestem, jakie macie zdania na ten temat