Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Piekielne autentyki XVI

69 138  
312   17  
Dziś o tym, jak Straż Miejska chciała mnie przekonać, iż okradam własny samochód (chyba, że intencje wielmożnych panów były inne, a ja po prostu nie pojąłem ich swoim małym rozumkiem).

Pewnego dnia MIAŁEM KAPRYS. Kaprys objawił się chęcią wymiany kołpaków w samochodzie. Kołpaki kupiłem już dość dawno, ale jakoś nie mogłem się zabrać do ich wymiany. Korzystając z przypływu entuzjazmu, udałem się do samochodu i zacząłem operację. Muszę chyba działać jak magnes na strażników, bo znów nadciągnęła kawaleria w ślicznych mundurkach. Aby tradycji stało się zadość, ponownie określę ich jako Wcielenie Cnót Wszelakich (WCW).

WCW1: Dzień dobry (tu się nawet przedstawił).
Ja: Dzień dobry.
WCW1: To pana samochód?
Ja: No tak.
WCW1: Możemy zobaczyć jakieś dokumenty?
Małe wyjaśnienie - musiałem doznać jakiegoś zaćmienia umysłowego, przyjąłem bowiem, iż WCW mają dobre intencje i usiłują zrobić coś pożytecznego. Nieco mi teraz wstyd ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że faktycznie zdarzały się na osiedlu przypadki wandalizmu, kradzieży kołpaków, itp. Zamiast zatem odesłać panów na drzewo, okazałem im dowód osobisty. Moja dobra wola nie została doceniona.

WCW1: Nie interesuje mnie pański dowód. Proszę o dokumenty samochodu.
Ja: Nie mam przy sobie.
WCW1: Jak to?

Niezwykle inteligentne pytanie, prawda? Kojak mógłby się od panów uczyć technik przesłuchiwania podejrzanych... A może miał to być "styl Columbo"?

Ja: Normalnie, nigdzie nie jadę, wyszedłem bez kurtki, mam tylko dowód osobisty. Mam kluczyki, samochód jest otwarty, mogę go uruchomić jeśli panowie sobie życzą. Naprawdę uważacie panowie, że w takiej sytuacji kradłbym kołpaki zamiast odjechać całym samochodem?
WCW2: Jak pan jest przy samochodzie to powinien pan mieć dokumenty!
(Ciekawe od kiedy?)

Nie wytrzymałem.

Ja: A pan może ma dokumenty?
WC2: Oczywiście.
Ja: Ale do mojego samochodu?

...........................

Ja: Skoro nie, to czemu pan PRZY NIM stoi? A może wyjaśni mi pan, na jaką odległość mogę podejść do samochodu bez dokumentów?

Groźne, rozzłoszczone miny panów sprawiły, że trudno mi było zachować powagę.

WCW1: Czyli nie ma pan dokumentów?
Ja: Ano nie.
WCW (obydwaj, chórkiem): No to mamy problem!
Ja: No to współczuję i życzę, żeby udało się panom go jakoś rozwiązać.

Uznałem tę humorystyczną dyskusję za zakończoną i wróciłem do swoich zajęć. Panowie chyba jednak mieli inne zdanie, bo stali nade mną jak dwa sępy naradzając się po cichu. Nie powiem, zaczynało mnie to irytować ale postanowiłem być konsekwentny i robić swoje. Po chwili:

WCW1: Będziemy musieli wezwać Policję.

Nie uznałem za stosowne odpowiadać. Skąd miałem wiedzieć czy mówi do mnie czy może głośno myśli (przepraszam za niekoniecznie adekwatne określenie).

WCW1: Słyszy mnie?

To już chyba było do mnie...

Ja: Słyszę, ale czego PAN ode mnie w związku z tym oczekuje? Mam PANU pożyczyć telefon?
WCW1: Policja zaraz tu będzie.
Ja: A czemu ma mnie to interesować?
WCW1: Zobaczysz pan.

Ano zobaczyłem. Panowie wsiedli do swojego pojazdu, pogadali przez radio i odjechali. Czyżby ktoś mądrzejszy po drugiej stronie "gruszki" wytłumaczył im, że groźny bandyta PODCHODZĄCY do samochodu bez dokumentów niekoniecznie zainteresuje Policję w stopniu niezbędnym do wysłania na miejsce jednostki AT?

by krushyna

* * * * *


Będąc młodą lekarką, często dyżuruję na izbie przyjęć. Piekielności wystarczyłoby na dziesiątki, jeśli nie na setki historii. Ta jest jednak z gatunku tych śmieszno-ostrzegawczych.
Drodzy państwo, ceny wibratorów nie są zbyt wysokie, a kupno takiego może zaoszczędzić państwu wielu niemiłych wrażeń.

Pewnego uroczego niedzielnego popołudnia przychodzi pan z bólami brzucha, wzdęty, od trzech dni nie oddawał stolca, jest mu niedobrze i wymiotuje. Jak nic objawy niedrożności jelit. Przyczyna wyjaśniła się szybko, bo już przy badaniu per rectum, gdy mój palec natrafił na coś wyraźnie plastikowego. Początkowo pacjent upierał się, że nie wie co to jest, później wyznał ze wstydem, że pośliznął się w wannie i upadł na szampon. Czemu nie przyszedł od razu? Myślał, że samo wyjdzie.

Teoria nieszczęśliwego upadku została jednak obalona, gdy koledzy chirurdzy wyciągnęli 400ml butelkę szamponu Timotei włożoną w prezerwatywę. Pan tylko prosił by nie mówić nic żonie...

by Z_Pamietnika_Mlodej_Lekarki

* * * * *


Poproszono mnie o podwózkę "znajomego od znajomego" na lotnisko. Osobę tę nazwiemy Panem X. Był to dobry kawałek drogi, bo 200 km. Jechałem akurat w tamtą stronę, więc poprosiłem jedynie o zwrot kosztów wjazdu na "drop off" (strefy do wysiadania) w oszałamiającej wysokości jednego funta szterlinga.

Po drodze rozmawiamy o tym i owym. W pewnym momencie rozmowa zeszła na scyzoryk, który Pan X wiózł ze sobą. Był to jakiś topowy model szwajcarski, kosztował go 50 funtów. Zdziwiło mnie to, ponieważ facet leciał tylko z bagażem podręcznym. Wyraziłem więc przypuszczenie, że go z nożem nie przepuszczą i mogę scyzoryk przechować do jego powrotu. Na te słowa zareagował świętym oburzeniem, że niby dlaczego i co ja sobie myślę???
Nie będę przekonywał osła, że nie jest krową i dałem sobie spokój z wyjaśnianiem co można wnosić do samolotu, a co nie. Podwiozłem delikwenta tam gdzie chciał i o sprawie zapomniałem.

Do dzisiaj. Właśnie zadzwonił do mnie znajomy z informacją, że Pan X chce koniecznie mój numer telefonu i jeszcze najlepiej adres. Dlaczego? Ponieważ ten scyzoryk mu jednak został odebrany. Ochrona na lotnisku w Wielkiej Brytanii jest uprzejma i zaproponowała mu kupno koperty i znaczków, napisania na niej adresu, a oni zapakują ten scyzoryk i odeślą.

Niestety, aby skorzystać z czegoś takiego należy najpierw zrozumieć ofertę i nie rzucać przy tym na lewo i prawo jedynego znanego słowa angielskiego (f**k), a na te słowa ochrona bez wahania na jego oczach wrzuciła scyzoryk do kosza z materiałami do utylizacji. A Pan X ubzdurał sobie, że to ja zadzwoniłem na lotnisko "z donosem" i wobec tego jestem mu dłużny 50 GBP.

Nie wiem co mam zrobić jak przez przypadek do mnie przyjdzie, walnąć go tylko w mordę czy może coś jeszcze.

by Dominik

* * * * *


Sarze zachciało się randkowania. Wiek taki, że wypadałoby coś o zakładaniu rodziny powoli myśleć.
No i spotkałam młodego mężczyznę, studenta... Przystojny jak Książę z Bajki ze Shreka, dowcipny jak Osioł i czarujący jak Kot w Butach. Zachwycający wrażliwiec, nie mnie jednej zawrócił w głowie.
Ale ze mną pragnął randki.

Pierwsza randka to coś niewinnego.
Ogólnie przebiegło przyjemnie i spokojnie. Ale koniec był piekielny.
Książę z Bajki postanowił Sarę pocałować, by romantycznie rzec potem:
[K]: Mówił ci ktoś, że masz cudowne usta? Takie miękkie i pełne. Wspaniałe. Po prostu wspaniałe.
[S]: Nie. Ale dziękuję.
[K] Są idealne do obciągania.

Tiaaa... Chyba moje plany 'zamążpójścia' jeszcze poczekają.

by Sarah

* * * * *


Historii o współlokatorach było sporo. Nie mówię, że moja przebija pozostałe, ale z pewnością jest inna. Bo czy ktoś prowadził wojnę z całą (choć pokręconą) ideologią w ciele niewielkiej kobiety? Dramat w czterech aktach.

PROLOG

Jakiś czas temu kupiłem mieszkanie. Nie apartament, nie penthouse, tylko 3 pokoje w ramie H z lat '60. Wyremontowałem, zaaranżowałem i mieszkam. A że kredyt ciąży, zdecydowałem się na znalezienie współlokatora. Jednak zamiast dawać ogłoszenie w internetach, zaciągnąłem języka wśród znajomych, czy ktoś nie poszukuje lokum na cito.

Po dwóch dniach spotkałem się z siostrą kuzynki ze strony szwagra bratowej dziewczyny dobrego kumpla mojego kumpla. Nie wiem skąd wygrzebali takiego pociotka, ale wywnioskowałem, że dziewczyna naprawdę potrzebowała pokoju na dobrych warunkach, skoro rozpuściła wici tak daleko.

Dziewczę o dumnym imieniu Marlena wywarło na mnie dobre wrażenie. Sympatyczna, uśmiechnięta, energiczna. Może trochę zakręcona (wiecie, sto wisiorków i ciuch z firanki w zestawie z glanami z kolorowymi sznurówkami), ale dogadaliśmy warunki, pokój się spodobał tak samo jak wysokość opłat, więc podpisaliśmy umowę. I tutaj zaczyna się seria mniejszych i większych szpilek wbitych w mój zad. Ale po kolei.

AKT I

Punktem pierwszym było obudzenie mnie o 3 w nocy, kiedy spałem smacznie po ciężkim dniu w pracy. Czym zostałem obudzony? Krzykiem i płaczem, i to o takim natężeniu, że człowiek ma ochotę wejść pod kamień z nadzieją, że tam go nie znajdą. Ale jako facet poszedłem sprawdzić co się dzieje. Co się okazało? Redagując artykuł na stronie fundacji dla której pracowała, Marlena natrafiła na filmik przedstawiający ubój rytualny. Dostała spazmów, bezdechu, histerii, palpitacji serca i rozdwojonych końcówek. Uspokoiłem ją, zaproponowałem herbatę. Siedzieliśmy do rana. 4 godziny słuchania o bezdusznych oprawcach, masakrach zwierząt, występnej naturze ludzkiej i zagładzie ku której zmierzamy. Na każdą delikatną sugestię, że może by tak pójść spać, Marlena purpurowiała i groziła powodzią. O 8:00 wyszedłem do pracy i chciałem włożyć do stacyjki klucze od domu. Pojechałem taksówką.

AKT II

Sytuacja numer dwa to raczej trend niż jednorazowe zdarzenie. Okazało się bowiem, że jestem faszystą, Hitler mógłby się ode mnie uczyć antyludzkiej postawy i powinni mnie prewencyjnie zamknąć. Dlaczego? Bo jestem kibicem. Bo chodzę na mecze, a jak nie chodzę to oglądam z kumplami w barze lub w domu. Bo mam koszulkę, szalik i tatuaż. Starałem się puszczać to mimo uszu, ale takie litanie wypowiadane przez cały dzień meczowy od samego rana są irytujące jak ujadanie wkurzonego ratlerka. Aż chce się oblać lodowatą wodą, prawda?

AKT III

Trójką w tym zestawieniu jest moment, w którym naraziła mnie i moją firmę na niemałe koszta. Całą załogą byliśmy przez tydzień w terenie. Od kolejnego tygodnia mieliśmy wejść z pracami w miejsce, gdzie BHP było ważniejsze niż Biblia, Koran i Talmud razem wzięte. Musiałem zaopatrzyć chłopaków w odpowiednie ubrania ochronne. Pojawił się jednak problem z dostępnością, ale w hurtowni zobowiązali się ściągnąć wszystkie potrzebne rzeczy i dostarczyć w terminie. OK, czekamy na informacje ze sklepu.

Pewnego dnia dostaję telefon od dostawcy, że dotarły na magazyn zamawiane przeze mnie ubrania i buty. Nie wiedzą tylko gdzie je wysłać. Cóż, siedziba pusta, bo wszyscy ze mną. No to zaprzęgniemy Marlenę do odbioru przesyłki w domu. Telefon z pytaniem, czy mogłaby odebrać, gwarancja tego, że kurier wniesie wszystko na górę itd. Nie ma sprawy, załatwi to. Nie załatwiła. Dlaczego? Bo na liście przewozowym było napisane "Buty ochronne skórzane model XXXX". Skórzane to zło, ona odebrać nie może, bo to tak jakby wspierała mordercę. Paczki wróciły na magazyn firmy kurierskiej, dotarły do mnie dwa dni po planowanym rozpoczęciu prac.
Efekt: przed pierwszym wbiciem szpadla potrącone z kontraktu za dwa dni opóźnienia. Marlena oddała mi pieniądze w ratach. Stosunki między nami popsuły się diametralnie.

AKT IV

Czwarte zdarzenie tak mi podniosło ciśnienie, że koło od Stara napompowałbym ustami do 8 barów. Otóż dostałem od znajomego comber jeleni. Ucieszyłem się jak dzieciak, bo lubię takie frykasy. Szykował mi się akurat kilkudniowy wyjazd poza miasto, więc zamarynowałem mięso z myślą, że jak wrócę to od razu wrzucę je na blachę i wieczorem będę się delektował smakowitym pieczystym. Po powrocie zaglądam do lodówki, a tu Zonk. Nie ma wędliny. Nie ma kiełbasy i kurczaka. Mleka nie ma i masła też nie ma. I co najgorsze - nie ma mojego jelenia! Marleny również nie było w domu, ale do niej mogłem chociaż zatelefonować. Co się okazało? Że Marlena wprowadza w domu dietę wegańską i wyrzuciła wszystko, czego nie można do niej zaliczyć. Zaniemówiłem na chwilę. Kiedy odzyskałem głos i wątek zapytałem, jakim prawem coś takiego zrobiła. Dowiedziałem się, że ona ma w sobie więcej moralności i empatii niż ja i w związku z tym jej obowiązkiem jest sprowadzenie mnie na drogę wolną od niepotrzebnego cierpienia. Obcesowo odparłem, że ona będzie cierpieć, jeżeli jeszcze raz zrobi coś podobnego. Pokłóciliśmy się ostro. Po raz pierwszy użyłem argumentu, że to ona mieszka u mnie, więc ma przestrzegać moich zasad. Wydawało się, że zrozumiała.

EPILOG

W piątek wróciłem z pracy i w lodówce przywitało mnie echo. Zakłócane było jedynie jakąś dziwną śmierdzącą breją stojącą w garnku na honorowym miejscu i opakowaniem tofu (swoją drogą, sama nazwa mnie odrzuca - zdaje się mówić prewencyjnie "To jest FU"). Marlena dziwnym trafem znów była poza domem. Telefon wykonałem, zj****em jak rudego węża. Dowiedziałem się, że jestem nieczułym barbarzyńcą, że ona niesie mi światło i chce uwolnić od zła, które wyrządzam zwierzętom, a ja tego nie doceniam i najwyraźniej jestem tak przesiąknięty okrucieństwem, że nie ma dla mnie ratunku. Poinformowała mnie, że się wyprowadza i nie ma zamiaru dłużej przebywać ze mną pod jednym dachem. Cóż, twoja wola. Wypłaciłem w bankomacie równowartość ostatniego czynszu (a niech ma, nie zbiednieję), przygotowałem formularz rozwiązania umowy najmu i czekałem na jej powrót. Wybłagała u mnie (czyli strasznego barbarzyńcy) dwa dni na zorganizowanie sobie noclegu. Dzisiaj rano się wyniosła, a ja odetchnąłem z ulgą.

Ja rozumiem przekonania, poglądy i indywidualny system wartości. Ale tego typu rzeczy powinny być jak dupa: każdy jakąś ma, ale niekoniecznie trzeba ją pokazywać i mówić, że najładniejsza.

by lomempojajach

* * * * *


Dzisiaj gorączka zakupowa przed długim weekendem.
Pani na bazarku sprzedająca bardzo dobrą wędlinę, około 17 ledwo już się trzyma na nogach. Przede mną Kobieta ~45 lat bardzo wybrzydza i kombinuje. Cała dyskusja nadawałaby się do piekielnych ale przytoczę tylko zakończenie:

- A ta szynka "Z nogi" to dlaczego się tak nazywa?
- Bo jest z nogi. - Odpowiada zrezygnowana sprzedawczyni.
- A to zwykła z czego jest?
- Z dupy proszę Pani. - Zgodnie z prawdą odpowiedziała sprzedawczyni.

by jagas

* * * * *


Ulewa. Leje tak, że się nie chce nawet myśleć. Na ulicach morze, wszystkie stacje radiowe i telewizyjne bombardują informacjami, żeby najlepiej nie wychodzić z domu, a jak trzeba to ostrożnie, wolno, nie spieszyć się bo ślisko, bo ograniczona widoczność, bo może być źle.

Z nie najlepszym przeczuciem siedzieliśmy z kolegami w stacji pogotowia. Byliśmy tak pewni swego, że zaczęliśmy obstawiać scenariusze wypadku.

Bach. Wezwanie.
Wypadek. Droga dojazdowa do miasta, gość "troszkę" przyspieszył, żeby szybko znaleźć się w bezpiecznym domku i jakimś cudem wypadł z drogi, dziwne... Żona się wykaraskała i zadzwoniła po pomoc, ale z gościem ponoć kiepsko. Z duszą na ramieniu wsiadamy do karetki. Odpalamy gwizdki i wyjeżdżamy z garażu na spotkanie z naturą. Co druga ulica ciemna bo prądu brak, na liczniku u nas ledwie 60 km/h - nie idzie jechać szybciej, ciemno, leje, nic nie widać, błyskawice szaleją, huki, stuki, krzyki. Horror. Przez radio informują, że niedaleko naszej stacji też wypadek, że wysyłają z innego końca miasta, że brak karetek.

Dojeżdżamy na miejsce, droga zajęła nam jakieś 17-18 minut. Długo, bardzo długo, ale mieliśmy zerowe szanse na dotarcie prędzej. Kolega wyciąga daszek, ja wyskakuję z plecakiem. Straży ani policji jeszcze nie ma, więc my próbujemy go wytargać ze środka błagając żeby nie trzeba było używać nożyc. Udało się. Kolega ustawił daszek żeby na nas nie padało, układamy klienta na noszach. Robimy swoje. Tylko...

Gdzie kobieta, która wezwała pogotowie??? Rozglądamy się - brak. Dzwonimy, dowiadujemy się, może to nie była żona tylko przejezdna kobieta, zatrzymała się, wezwała pomoc i odjechała (serio, bywa). Nie - pada odpowiedź - to na pewno żona, mówiła, że jest żoną i mąż jest nieprzytomny. No to... Gdzie jest???

Kolega załadował gościa do budy, ja jeszcze łażę i się rozglądam, próbuję użyć latarki, niestety jej światło niewiele daje w tym deszczu. Prosimy aby powiadomiono straż, że jeszcze gdzieś tu powinna być kobieta, ale musimy jak najszybciej dotransportować jej męża do szpitala, bo tu nie mamy szans nic z nim zrobić. Facet po drodze się krztusił, dusił, padał i wstawał, ale dał radę dojechać.

Kilka godzin później wezwanie do jakiejś pierdoły. No, ale trzeba odwieźć do szpitala. Tam znajoma pielęgniarka wyjaśniła nam już znaną im sprawę z zaginioną żoną.

Otóż żona poszkodowanego wcale nie zaginęła. Wezwała pogotowie, a kiedy chwilę później drogą jechał samochód, niewiele myśląc, złapała stopa mówiąc, że auto jej się "popsuło" i zostawiła umierającego męża bez pierwszej pomocy w tym deszczu, z nieoznakowanym samochodem i pojechała do domu.
Czego tu wymagać od kobiety... Żeby mokła???

Zakładu żaden z nas nie wygrał. Nikt nie przewidział takiego scenariusza. :)

by zaszczurzony

* * * * *


Lata temu wybrałam się na spływ kajakowy. Towarzystwo bardzo mieszane.
Płynąc rzeką natrafiliśmy na małżeństwo z naszej grupy. W kajaku, ale cali mokrzy. Wywrotka każdemu się może zdarzyć, a oni taką zaliczyli. Przemoknięci, ale już w drodze, wiosłują. Jest ok. Wieczorem przy ognisku dowiedzieliśmy się czemu pani chodzi naburmuszona i opierdziela małżonka za każdy oddech.
Oto jej opowieść:

- Zaliczyliśmy wywrotkę, dostałam się pomiędzy gałęzie pod wodą. Usiłowałam się wyrwać na powierzchnię, ale trzymały. W końcu jak mi płuca miały pęknąć, udało się. Wynurzam się, patrzę a tego garbatego ...uja nie ma! No myślę utopił się! A ten się nagle wynurza, krzyczy "ratuj flaszkę!" i nurkuje. Ja się topiłam a ten ....uj, k.... w tym czasie flaszkę ratował!

Tę noc pan spędził koło namiotu.

by mru

* * * * *


Pisałem o pacjentach, którzy pasjami upiększają swoją doczesną i marną powłokę.
Temat rzeka, więc pociągnę dalej...
Niepojęta i niezmierzona jest głębia ludzkiej głupoty.

Był sobie raz jegomość, którego rajcowało zakładanie różnych przedmiotów na organ, przez Stwórcę do innych celów przeznaczony. Ze względu na kształt tegoż, przedmioty musiały z grubsza okrągły kształt posiadać.
Toteż w archiwach naszego działu ratownictwa gościły wzmianki o zdejmowanych zeń nakrętkach od butelek z odbitym denkiem, nakrętek i podkładek mechanicznych maści i rozmiaru wszelakiego....
Do tego, facecik nie przyjmował do bani, że w specjalistycznych sklepach istnieje spory wybór takowych gadżetów, które posiadają bezpieczne zapięcie na zatrzask, pozwalające zdjąć je w dowolnej chwili bez uszczerbku na zdrowiu.
Uważał je za nudne i niegodne jego wyobraźni...

Na piekielny pomysł wpadł dopiero pewnego pięknego, letniego wieczora...
Wtedy to karetka przywiozła go z fujarką ustrojoną w... ogromne łożysko kulkowe, ani chybi od traktora!
Co gorsza, po rozmiarach organu i stopniu obrzęku można było wnioskować, że fakt namaszczenia berła musiał mieć miejsce kilka godzin wcześniej...
Dlaczego pomysł piekielny?
Bo łożysko, moi mili, zrobione jest z twardego, hartowanego stopu, który jest tak twardy, że próby przecięcia nożycami są skazane z góry na porażkę, a do tego tak gładki, że brzeszczot piły do metalu ślizga się i zamiast ciąć obręcz, zabiera się rześko do przeróbki pacjenta na eunucha...
Skąd wiem? Bo próby podjąć należało...

Finał tej opowieści niech będzie przestrogą dla miłośników utwardzania poprzez nałożenie metalu: pacjent został zawieziony karetką do miejscowego dużego zakładu mechanicznego, gdzie łożysko (i część pacjenta) umieszczono w przemysłowym imadle, a następnie, używając kontrolowanego nacisku, skruszono...
A za podsumowanie niech służy dialog pomiędzy mistrzem zmiany, obecnym przy nietypowej operacji, a lekarzem:
- Panie doktorze, co on wam takiego zrobił, że mu wacka w imadło wkręcacie??
- Jak to co? Nie zapłacił składek!
Myślę, że ściągalność należności przez ZUS okresowo bardzo wzrosła...

by hellraiser

<<< W poprzednim odcinku

1

Oglądany: 69138x | Komentarzy: 17 | Okejek: 312 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało